Park Sztywnych cz. 2

            Walter mieszkał na Zachodzie. Przez chwilę pędziliśmy autostradą i po kilku ostrych skrętach byliśmy na miejscu. Byłem mu wdzięczny, że wybrał obwodnicę bo oszczędził mi kluczenia po uliczkach nad rzeką. Prowadził dość agresywnie, trzymając się blisko zderzaka aktualnie jadącego przed nim auta. Nie lubiłem tak jeździć, ale trzymałem się za nim, zachowując jeden lub dwa samochody odstępu. W życiu by nie wyhamowałby tą swoją Hondą, nie przy tej prędkości. Ja w tym wypożyczonym na potrzeby zlecenia gruchocie nie byłbym lepszy.
            Chwilę zajęło mi oczekiwanie na niego przed kliniką leczenia uzależnień. "Kliniką". Wypuścili go jednak dość szybko i nawet jeśli obciążyli przy okazji jakąś karą finansową, to widocznie szybko ją uiścił. Na obecnym etapie zakładałem, że to jakaś forma pokrętnej rozrywki, na którą czasem chorują ludzie z nadmiarem czasu i pieniędzy- wsiadają do autobusu i jeżdżą od pętli do pętli, wdając się w przypadkowe rozmowy.  Zbyt dużo czasu, zbyt mało zainteresowań posypane stabilizacją finansową niepokojąco często dawało dziwaków. Wielu już takich widziałem.
            Patrzyłem na Waltera przechodzącego prze ulicę. Szedł spokojnie, był wyprostowany, parę razy nawet skinął komuś głową. Normalny, szanowany obywatel, któremu trochę odbiło a po tym, jak dźgnie babcię widelcem i wyskoczy przez okno, będzie znany w brukowcach jako "cichy, spokojny, grzeczny". Walter wszedł do sklepu, spędził w nim chwilę a potem radośnie wymaszerował z dwoma papierowymi torbami wprost do furtki przed jednym z szeregowców. Ciąg zadbanych piętrowych domków odbitych od sztancy. Każdy dom miał taki sam wjazd z szarożółtej kostki oraz taką samą bramę i niewielki ogród przed frontalnymi oknami. Poza różnymi detalami jak kwiaty w doniczkach czy rząd tui pod płotem, wszystkie budynki były identyczne. Ciekawe czy od wewnątrz różnią się jedynie mieszkańcami? Zapomniałbym, wszystkie były białe, przeraźliwe wręcz białe. Oszaleć można od tej bieli. Zapisałem w notatniku dokładny adres, ze wskazówkami jak tam dojechać. Formalność, nie żeby było to komukolwiek potrzebne. Spod siedzenia wyjąłem butelkę różanej lemoniady. Przydałby mi się aparat fotograficzny, o czym wcześniej nie pomyślałem.
            Budka telefoniczna znajdowała się na rogu. Maszerując chodnikiem obejrzałem sobie trochę okolicę. Osiedle domków, restauracja i kilka sklepów, licząc z monopolowym. Spokojna, urocza okolica. Jak zawsze w Zachodniej Dzielnicy. Słońce grzało przez szybkę, gdy zamknąłem za sobą szklane drzwi budki telefonicznej i wykręciłem numer. Liczyłem klomby rosnące przy drodze, czekając aż Maurice odbierze. W ciągu całej naszej znajomości, która ciągnęła się od szkoły średniej, po pierwszym sygnale odebrał raz. Dzisiaj. Nie wiem czemu zwracam na takie rzeczy uwagę.
            - Tak?
            - Wieści, mój drogi Francuzie. Jestem pod domem Waltera. Spędzimy pod nim kilka uroczych chwil, gapiąc się w okna i bawiąc się mikrofonem więc od razu mówię, że okolica jest ładna. Jest park, są wierzby...
            - Podaj mi po prostu adres, przyjadę.  
            - Tak od razu? Żadnego zachęcania?
            - Czek, który wypisze nam Hollis po znalezieniu dziewczyny jest dla mnie wystarczającą zachętą.                    
            - Czasem się zastanawiam, czy twoim hobby nie powinien być kapitalizm. Nie, w sumie nie, wybrałbyś wtedy inną branżę.
            - Jeszcze sobie na ten temat pogawędzimy.
            - Zapomniałbym, mam prośbę. Weź aparat, ten z wymiennym obiektywem, który dostaliśmy niedawno od przemiłego Greka.
            Podałem Maurice'owi adres. Powinien być za jakieś pół godziny, więc postanowiłem na spokojnie kontynuować rekonesans z butelką lemoniady w ręku. Każdy dom miał na tyłach znacznych rozmiarów podwórko i niewielkie oczko wodne, za którym z ziemi wyrastał murowany grill i zadaszona altana. Domy stały ciągami po pięć lub sześć, a potem następowała przerwa w postaci wąskiej uliczki, która krzyżowała się z następną, tym razem biegnącą już za domami. Wyobraziłem sobie, jak musi wyglądać w rzucie izometrycznym. Białe prostokąty, oczka wodne i altany, pomnożone przez sam nie wiem ile razy. To osiedle zaczynało powoli imponować mi rozmiarami.
            Stosunkowo rzadko zapuszczałem się do Zachodniej Dzielnicy. Większość spraw z którymi miałem do czynienia, omijała to miejsce. Było senne i z jakiegoś powodu określenie "sypialnia" idealnie do niego pasowało. Mieszkający tutaj ludzie byli w większości pracownikami sektora usług, liczba przestępstw była relatywnie niska i obejmowała głównie włamania. Cóż mogę dodać? Zabudowa to głównie domki jednorodzinne, szeregowce poprzetykane blokami i parkami. Spokojne, senne miejsce.            
            Gdy Maurice w końcu przyjechał, siedziałem na ławce. Spojrzałem na niego, a potem długo i wymownie na zegarek.         
            - Długo wydostawałeś się zza tej swojej Linii Maginota.
            - Autobus mi się spóźniał.
            Maurice przyjechał samochodem, więc skończyliśmy na tym dyskusję. Usiadł koło mnie a ja powiedziałem mu mniej więcej wszystko, czego dowiedziałem się o tym miejscu w przeciągu ostatnich godzin. Poklepał mnie po plecach, wyraźnie ukontentowany. Ach, ci ludzie znad Sekwany...
            Wspomnieć wypada, iż Maurice nie jest Francuzem, a cały jego związek z tym krajem zamyka się w uścisku dłoni, którym kiedyś obdarzył go mer miasta Montpellier, kiedy Maurice pojechał tam z ojcem na jakąś wycieczkę. Nie pamiętam już szczegółów, ale ten człowiek jest od tamtego czasu frankofilem. Drzwi wejściowe jego domu zdobią od wewnętrznej strony kolory francuskiej flagi, na biurku stoi popiersie Bailse'a Pascal'a a w biblioteczce spoczywa oryginalne wydanie jednego z dzieł Henryka de Saint- Simon'a. Jeśli Maurice kogoś cytuje, można być absolutnie pewnym, że ta osoba jest Francuzem, nawet jeśli naturalizowanym. Cała ta fascynacja Francją nigdy mi nie przeszkadza i muszę przyznać, że sam spędziłem z nim kilka wieczorów, oglądając filmy, które Maurice zwykł nazywać mianem  la Nouvelle Vague. Wiem natomiast, że bardzo przeszkadza to jego bratu, który jest germanofilem. Kiedyś ponoć brat posunął się do przybicia na wspomnianych, trójkolorowych drzwiach tez Marcina Lutra.
            - Od ilu dni nie spałeś?
            Jego pytanie wyrwało mnie z rozmyślań.
            - Słucham?
            - Pytałem ile dni nie spałeś.
            - Kilka... - nie czułem potrzeby doprecyzowania.
            - Jedź do domu, popatrz sobie na te swoje obrazy i się prześpij. Mam aparat, wziąłem też jedzenie. Poobserwuję dom i zrobię parę zdjęć. Może nawet tym razem to ja wykonam większość roboty, ale trudno. W tym stanie nie jesteś zbyt użyteczny. Zaczniesz zaraz opowiadać o jakiś karpiach albo mitologii i zaśniesz na tylnym siedzeniu.
            Nie powiem, żeby ten pomysł szczególnie mi się spodobał, ale nie zwykłem dyskutować  z Małym Cesarzem, kiedy zwracał się do mnie takim tonem.      
            - Wedle życzenia, Francuzie.
            Przed ponowną przejażdżką rozklekotanym gruchotem, tym razem w stronę domu, postanowiłem zaopatrzyć się w kolejną butelkę różanej lemoniady. Wybrałem pierwszy lepszy sklep a kiedy otwierałem drzwi, w szybie mignęło mi odbicie Maurice'a, wsiadającego do swojego Forda Sunlinera. Wnętrze sklepu zrobiło na mnie niemałe wrażenie, bo było większe niż cały szyld. Podłogę wyłożono z białych i czarnych płytek a regały aż uginały się od różnych produktów. Pokręciłem się chwilę między tymi regałami. Zielona herbata stała zaraz obok wody smakowej Fontanna, która była bodaj najgorszą wodą smakową jaką widział ten świat. Starym zwyczajem rozejrzałem się po sklepie szukając tropikalnych żelków, ale jak zwykle ich nie było. Prawie straciłem nadzieję.
            Faktycznie czułem się zmęczony. Wrócę do domu, popatrzę na reprodukcję Syna Człowieczego i usnę jak dziecko. Kasjerka była młodą dziewczyną, ubraną dość niestandardowo jak na kasjerkę. Niebieska koszula w czarną kratę i kolczyk w dolnej wardze. Uregulowałem rachunek i wyszedłem na skąpaną w słońcu ulicę. Przechodząc koło samochodu Maurice'a stuknąłem w szybę i wsiadłem do wypożyczonego gruchota. Czas jechać do domu.



 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera