PARK SZTYWNYCH CZ.5

 
Nie wiem kiedy zasnąłem, ale nawet teraz bez trudu przypominam sobie tamten sen. Była w nim muza historii, Kilo, która okazała się niezbyt łaskawa dla naszego miasta i usunęła z niego wszystkich ludzi, część budynków obracając w zgliszcza. Po ulicach przechadzały się zwierzęta. Żyrafy skubały liście z drzew w miejskim parku a lokalny pomnik przyrody, dąb Dewajtis, stał się domem dla stadka papug. Na Placu Południowym jakiś indyjski słoń malował na marmurowych płytach secesyjne wzory...
            Obudziłem się w swoim bujanym fotelu a obok mnie leżał ogryzek zielonego jabłka. Lucjan krzątał się po kuchni, rześki jak zwykle. Jego szpakowate włosy odstawały na wszystkie strony, co było pamiątką po nieudolnym fryzjerze Turleju. Nie czułem się zbyt dobrze, więc odpuściłem sobie kąśliwe uwagi i przyjąłem zaoferowaną przez moją nową gosposię filiżankę. Napar smakował jak gorąca woda, w którą ktoś włożył na ułamek sekundy torebkę herbaty. 
        - Rano dzwonił ten twój kolega, Maurice. Powiedział, żebyś zjawił się pod białymi domkami" o godzinie 12. Takiego określenia użył. Pod białymi domkami".
           - Wiem gdzie to jest.
           - Powiedział, że będziesz wiedział.
         Dmuchałem na herbatę, żeby szybciej wystygła. Zegar z kukułką wskazywał dziesiątą. Miałem dużo czasu, a technicznie rzecz biorąc, rano" nadal trwało. Z braku lepszego pomysłu postanowiłem dać się wygadać Lucjanowi. Muzyka gra, słowa płyną, zwierzęta spacerują po mieście. Coś mi wczoraj proponował i pociągnięcie tego wątku  było lepszym pomysłem niż jego wczorajsze ekscesy. 
            - Zdaje się, że wieczorem wspominałeś coś o jakimś interesie, co miałeś na myśli?
            - Jednak chętny?
            - Lepiej wiedzieć z czego się rezygnuje.
         - Polemizowałbym, ale zamiast tego uprzedzę cię, jak mało masz czasu do namysłu. Kroi się coś dużego a ja znów mogę być milionerem.
             - Ty nigdy nie byłeś milionerem.
          - Częściowo byłem. Nie zagaduj mnie. Mam znajomego, który pływa po całym świecie. Stare dzieje. Kupuje i sprzedaje jachty. Przemycaliśmy razem papierosy z Finlandii. Pakowało się je pod burty w takich foliowych workach, żeby nie mokły...
            -Kim jest ten znajomy"?- zapytałem tylko. Trochę szkoda mi było tak podpuszczać Lucjana, ale na czymś trzeba było spędzić kolejną godzinę.
            - Nie ujawnia się dramatis personae zanim wspólnik nie wejdzie w interes. Może to i stara szkoła, ale ja w zasadzie jestem starym prykiem.
            Kiedy Lucjan skończył wypowiadać te słowa, wyjął z kieszeni swoją papierośnicę i patrząc na stół, włożył sobie do ust papierosa. Zaczynał się poranny teatrzyk. Ten człowiek nigdy nie robił czegoś od tak, po prostu. Wszystko było elementem długiej ceremonii kolejnych przebudzeń, upijania się i robienia przekrętów. Postało mi tylko wejść w rolę widza i obserwować spektakl znad stojącej przede mną wody, której przyszło dziś imitować herbatę. Patrzyłem więc jak Lucjan wyjmuje ze swojej lewej kieszeni zapalniczkę, odpala ją i patrzy przez kilka sekund na płomień, żeby następnie z zamkniętymi oczami zbliżyć ją do trzymanego u ustach papierosa. Kiedy po pokoju rozszedł się dym, uzmysłowiłem sobie, że Lucjan jest jedyną osobą, której pozwalałem u siebie palić. Myślę, że głównie z powodu sposobu w jaki to robił.          
            -  Wróćmy do interesów - zaproponowałem.
           -  Ależ oczywiście! Nie rób strasznego błędu, dzieciaku. Zaproponuję ci świetny procent. Nie zbiedniejesz.
            - Nie jestem biedny.
            - Trudno zaprzeczyć, ale jeszcze trudniej dostrzec w tym twoją zasługę.  
       - Pozwolisz, że zauważę, jak mało istotną jest to sprawą dla przedmiotu naszej rozmowy? Powiedz mi lepiej, jakie jest ryzyko.
            - Żadne.
            - Nie kantuj.
         - Ryzyko jest jak stąd do Przylądka Dobrej Nadziei, ale korzyści w pełni to rekompensują. Dzieciaku, jak ja dawno tyle w życiu nie wygrałem, serio.
            - Rozumiem, że to porównanie nie jest przypadkowe?
         - Ano nie jest! Ty akurat wiesz najlepiej, jak bardzo kocham ludzi z pasją. Ten mój "compadre", wielki obieżyświat, wypływa właśnie z Kapsztadu. Szczęśliwe dla mnie, a miejmy nadzieję, że i dla Ciebie, facet równie wielką pasją co żeglowanie, darzy przewożenie różnych rzeczy. To może trochę chore, ale naprawdę podnieca go, gdy dzięki niemu coś dostanie się z jednej części świata do drugiej, choćby nawet tak prozaiczna rzecz, jak kawałek tamtejszej ziemi".
            - Nie bawmy się w to dłużej. Jakkolwiek czytelnych byś nie przedstawiał aluzji, wyłóż karty na stół. Choćby dla zasady.
            -  Problem tkwi w tym, że to gra bez zasad, a ja Cię potrzebuję.
            - Niby do czego?
            - Muszę... - w tym momencie pojawiło się lekkie wahanie, dość niezwykłe u Lucjana. - Muszę jakoś upłynnić towar. 
            - To fantastycznie, ale taki obrót spraw czyni mnie całkiem nieprzydatnym.
            - Chodzi o to, że jesteś właśnie niezbędny.
          - Niby czemu? Akurat w paserstwie jesteś najlepszy,  a ja nigdy tego nie robiłem. Mam w tej kwestii tak czyste ręce, jakbym całe życie nosił gumowe rękawiczki.
              - Może i jestem dobry, nie przeczę. Pod jednym warunkiem. Dostępu do towaru.
           - W tym wypadku mamy do czynienia z kimś, kto jest z tobą w pewnej komitywie, więc gdzie problem?
            Lucjan potarł skronie, następnie wstał bez słowa i podszedł do kranu, pod którym zgasił papierosa. Było to o tyle bezsensowne, że zaraz odpalił kolejnego, powtarzając cały wcześniejszy ceremoniał. Jedyną różnicą było, że tym razem przystawiał zapalniczkę do ust na stojąco, co jednak szybko naprawił, siadając z powrotem na przeciwko mnie. Taki ceremoniał to niby ciekawa sprawa, ale pewnie równie kłopotliwa co malowanie ścian dziecięcym pędzelkiem.
            - Bo widzisz.... - zaczął po chwili.
            - Tak?
      - Ta komitywa, o której wspomniałeś, jest mocno wątpliwa. Jak widziałem się z nim ostatnio, to tłukł mi szyby w samochodzie.
           - Może mu przeszło?
           - Nie, bo musiałem mu pokazać jak bardzo lubiłem te szyby.
      - Łapię. Wyrzuciłeś człowieka z samochodu, bo nie podobały ci się efekty jego fryzjerskiej pracy. Jestem w stanie wyobrazić sobie co zrobiłeś z tym twoim comprende".
            - Facet miał powód, nie przeczę. Naprawdę miał.
           - Mimo wszystko nie rozumiem. Nie kontaktowałeś się z nim, więc skąd wiesz jaki wiezie ładunek?
           - Dostałem cynk. A z resztą, kurwa, gadał o tym dużo jak jeszcze należałem do osób, z który rozmawia. To pewniak.
            - Chcesz jakoś przechwycić te świecidełka, które wiezie? Znasz miejsce wymiany?
            - Znam, ale nie chcę ich przechwycić.
            - A więc?
            - On wiezie je dla mnie.
            - Słucham?
           - Daj już spokój. Nie urodziłeś się wczoraj. Facet jest trochę pieprznięty. Sprawa wygląda tak, że wykoncypował sobie w tej swojej kretyńskiej główce, w której zamiast mózgu ma chyba wyschnięte gówno, że zrobi licytację.
            - Chce licytować przemycony towar?
            - Tak.
            - Gdzie? Może jeszcze w porcie?
            - Blisko. Całość odbędzie w sali Merkurego.
            - To ten nowy hotel?
           - Tak. Chuj wymyślił sobie, że z portu poleci do hotelu i wypłynie tego samego dnia. Wcale nie jest to podejrzane.
           - Od razu tam chuj". Ekscentryk. Biznesowa ekstrawagancja, trzeba mu przyznać.
           - Nie znasz go.
           - A czemu mam go poznać?
      - Właśnie dlatego, że Cię nie zna. Nie można cię ze mną powiązać. Weźmiesz udział w licytacji w moim imieniu. Oczywiście nieoficjalnie. Zanim on tu dopłynie, wprowadzimy z moimi chłopakami na scenę jakiegoś nowego, zmyślonego gracza z wybrzeża i właśnie jego będziesz reprezentował. Przebijesz ofertę, zgarniesz zabawki i przekażesz je mnie. Cała sprawa ma dla mnie też wymiar czysto ambicjonalny.
            - To wszystko brzmi kretyńsko. Nieważne. Skoro już jesteśmy przy twoich ludziach... Czemu nie poślesz któregoś          z nich?
          - Chociażby dlatego, że ci ufam. W zasadzie tylko tobie. Jeśli miałbym być całkiem szczery, to każdy z moich ludzi spierdoliłby na Kajmany zaraz po otrzymaniu walizki. Ty się tak nie zachowasz. Może to zabrzmi brutalnie, ale nie zachowasz się tak między innymi dlatego, że zwyczajnie nie wiedziałbyś co zrobić z takim towarem. Jesteś świeży w branży. Oni nie są i każdy dorabia trochę na boku. Mają kontakty. Są branże, w których lojalność to domena naiwniaków.
           - Dziękuję za komplement. Zastanowię się nad tym.
         - Zastanowię się". Twoje pokolenie się w kółko nad czymś zastanawia. Jeśli macie podjąć decyzję, trzeba to na was wymusić. Przyparci do muru podejmujecie najbardziej asekuracyjną decyzję. Należysz do przegranego pokolenia. Pokolenia, które było przegrane, zanim jeszcze zaczęło grę. Walka o swoje, samoświadomość. To teraz chyba wśród młodych ludzi kompletnie nie istnieje. Może byś, więc tak po prostu zaryzykował?
            - Wszystko brzmi logicznie, ale obawiam się, że jedyną przyparta do muru osobą jesteś tutaj ty.
            - Polemizowałbym, Skaucie.
        - Ja też, ale teraz muszę się niestety zająć czymś innym. Mój francuski przyjaciel na mnie czeka, a została niecała godzina. Pozwolisz więc, że odwiozę Cię do domu a sam ruszę do Dzielnicy Zachodniej?
            - Naturalnie... - odpowiedział po dłuższej chwili Lucjan.
           Atakowani przez wiosenną aurę znaleźliśmy się na podjeździe. Myślałem o Walterze, pieniądzach, propozycji mojego towarzysza i  Francji.  Miałem mętlik w głowie, a całość rozważań zlała się jeden w obelisk, porównywalnym z tym który stoi na paryskim Placu Zgody. Kiedy odpalałem samochód, przypomniało mi się, że zostawiłem na kuchennym stole połowę herbacianej atrapy, którą rano przygotował Lucjan. Obiecałem sobie wieczorem ją dopić. Było to pierwsze błędne założenie tego dnia.

Autor: Damian Buczyński

 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera