Nie wiem kiedy zasnąłem, ale nawet
teraz bez trudu przypominam sobie tamten sen. Była w nim muza historii, Kilo,
która okazała się niezbyt łaskawa dla naszego miasta i usunęła z niego
wszystkich ludzi, część budynków obracając w zgliszcza. Po ulicach przechadzały
się zwierzęta. Żyrafy skubały liście z drzew w miejskim parku a lokalny pomnik
przyrody, dąb Dewajtis, stał się domem dla stadka papug. Na Placu Południowym
jakiś indyjski słoń malował na marmurowych płytach secesyjne wzory...
Obudziłem się w swoim bujanym fotelu
a obok mnie leżał ogryzek zielonego jabłka. Lucjan krzątał się po kuchni,
rześki jak zwykle. Jego szpakowate włosy odstawały na wszystkie strony, co było
pamiątką po nieudolnym fryzjerze Turleju. Nie czułem się zbyt dobrze, więc
odpuściłem sobie kąśliwe uwagi i przyjąłem zaoferowaną przez moją nową gosposię
filiżankę. Napar smakował jak gorąca woda, w którą ktoś włożył na ułamek
sekundy torebkę herbaty.
- Rano dzwonił ten twój kolega,
Maurice. Powiedział, żebyś zjawił się „pod białymi domkami" o
godzinie 12. Takiego określenia użył. „Pod białymi domkami".
- Wiem gdzie to jest.
- Powiedział, że będziesz wiedział.
Dmuchałem na herbatę, żeby szybciej
wystygła. Zegar z kukułką wskazywał dziesiątą. Miałem dużo czasu, a technicznie
rzecz biorąc, „rano" nadal trwało. Z braku lepszego pomysłu postanowiłem
dać się wygadać Lucjanowi. Muzyka gra, słowa płyną, zwierzęta spacerują po mieście.
Coś mi wczoraj proponował i pociągnięcie tego wątku było lepszym pomysłem niż jego wczorajsze
ekscesy.
- Zdaje się, że wieczorem
wspominałeś coś o jakimś interesie, co miałeś na myśli?
- Jednak chętny?
- Lepiej wiedzieć z czego się
rezygnuje.
- Polemizowałbym, ale zamiast tego
uprzedzę cię, jak mało masz czasu do namysłu. Kroi się coś dużego a ja znów
mogę być milionerem.
- Ty nigdy nie byłeś milionerem.
- Częściowo byłem. Nie zagaduj mnie.
Mam znajomego, który pływa po całym świecie. Stare dzieje. Kupuje i sprzedaje
jachty. Przemycaliśmy razem papierosy z Finlandii. Pakowało się je pod burty w
takich foliowych workach, żeby nie mokły...
-Kim jest ten „znajomy"?-
zapytałem tylko. Trochę szkoda mi było tak podpuszczać Lucjana, ale na czymś
trzeba było spędzić kolejną godzinę.
- Nie ujawnia się dramatis personae zanim wspólnik nie
wejdzie w interes. Może to i stara szkoła, ale ja w zasadzie jestem starym
prykiem.
Kiedy Lucjan skończył wypowiadać te
słowa, wyjął z kieszeni swoją papierośnicę i patrząc na stół, włożył sobie do
ust papierosa. Zaczynał się poranny teatrzyk. Ten człowiek nigdy nie robił
czegoś od tak, po prostu. Wszystko było elementem długiej ceremonii kolejnych
przebudzeń, upijania się i robienia przekrętów. Postało mi tylko wejść w rolę
widza i obserwować spektakl znad stojącej przede mną wody, której przyszło dziś
imitować herbatę. Patrzyłem więc jak Lucjan wyjmuje ze swojej lewej kieszeni
zapalniczkę, odpala ją i patrzy przez kilka sekund na płomień, żeby następnie z
zamkniętymi oczami zbliżyć ją do trzymanego u ustach papierosa. Kiedy po pokoju
rozszedł się dym, uzmysłowiłem sobie, że Lucjan jest jedyną osobą, której pozwalałem
u siebie palić. Myślę, że głównie z powodu sposobu w jaki to robił.
- Wróćmy do interesów - zaproponowałem.
- Ależ oczywiście! Nie rób strasznego błędu,
dzieciaku. Zaproponuję ci świetny procent. Nie zbiedniejesz.
- Nie jestem biedny.
- Trudno zaprzeczyć, ale jeszcze
trudniej dostrzec w tym twoją zasługę.
- Pozwolisz, że zauważę, jak mało
istotną jest to sprawą dla przedmiotu naszej rozmowy? Powiedz mi lepiej, jakie
jest ryzyko.
- Żadne.
- Nie kantuj.
- Ryzyko jest jak stąd do Przylądka
Dobrej Nadziei, ale korzyści w pełni to rekompensują. Dzieciaku, jak ja dawno
tyle w życiu nie wygrałem, serio.
-
Rozumiem, że to porównanie nie jest przypadkowe?
- Ano nie jest! Ty akurat wiesz najlepiej,
jak bardzo kocham ludzi z pasją. Ten mój "compadre", wielki obieżyświat, wypływa właśnie z Kapsztadu.
Szczęśliwe dla mnie, a miejmy nadzieję, że i dla Ciebie, facet równie wielką
pasją co żeglowanie, darzy przewożenie różnych rzeczy. To może trochę chore,
ale naprawdę podnieca go, gdy dzięki niemu coś dostanie się z jednej części
świata do drugiej, choćby nawet tak prozaiczna rzecz, jak „kawałek tamtejszej ziemi".
- Nie bawmy się w to dłużej.
Jakkolwiek czytelnych byś nie przedstawiał aluzji, wyłóż karty na stół. Choćby
dla zasady.
- Problem tkwi w tym, że to gra bez zasad, a ja
Cię potrzebuję.
- Niby do czego?
- Muszę... - w tym momencie pojawiło
się lekkie wahanie, dość niezwykłe u Lucjana. - Muszę jakoś upłynnić
towar.
- To fantastycznie, ale taki obrót
spraw czyni mnie całkiem nieprzydatnym.
- Chodzi o to, że jesteś właśnie
niezbędny.
- Niby czemu? Akurat w paserstwie
jesteś najlepszy, a ja nigdy tego nie
robiłem. Mam w tej kwestii tak czyste ręce, jakbym całe życie nosił gumowe
rękawiczki.
- Może i jestem dobry, nie przeczę.
Pod jednym warunkiem. Dostępu do towaru.
- W tym wypadku mamy do czynienia z
kimś, kto jest z tobą w pewnej komitywie, więc gdzie problem?
Lucjan potarł skronie, następnie
wstał bez słowa i podszedł do kranu, pod którym zgasił papierosa. Było to o
tyle bezsensowne, że zaraz odpalił kolejnego, powtarzając cały wcześniejszy
ceremoniał. Jedyną różnicą było, że tym razem przystawiał zapalniczkę do ust na
stojąco, co jednak szybko naprawił, siadając z powrotem na przeciwko mnie. Taki
ceremoniał to niby ciekawa sprawa, ale pewnie równie kłopotliwa co malowanie
ścian dziecięcym pędzelkiem.
- Bo widzisz.... - zaczął po chwili.
- Tak?
- Ta komitywa, o której wspomniałeś,
jest mocno wątpliwa. Jak widziałem się z nim ostatnio, to tłukł mi szyby w
samochodzie.
- Może mu przeszło?
- Nie, bo musiałem mu pokazać jak
bardzo lubiłem te szyby.
- Łapię. Wyrzuciłeś człowieka z
samochodu, bo nie podobały ci się efekty jego fryzjerskiej pracy. Jestem w
stanie wyobrazić sobie co zrobiłeś z tym twoim „comprende".
- Facet miał powód, nie przeczę.
Naprawdę miał.
- Mimo wszystko nie rozumiem. Nie
kontaktowałeś się z nim, więc skąd wiesz jaki wiezie ładunek?
- Dostałem cynk. A z resztą, kurwa,
gadał o tym dużo jak jeszcze należałem do osób, z który rozmawia. To pewniak.
- Chcesz jakoś przechwycić te
świecidełka, które wiezie? Znasz miejsce wymiany?
- Znam, ale nie chcę ich przechwycić.
- A więc?
- On wiezie je dla mnie.
- Słucham?
- Daj już spokój. Nie urodziłeś się
wczoraj. Facet jest trochę pieprznięty. Sprawa wygląda tak, że wykoncypował
sobie w tej swojej kretyńskiej główce, w której zamiast mózgu ma chyba
wyschnięte gówno, że zrobi licytację.
- Chce licytować przemycony towar?
- Tak.
- Gdzie? Może jeszcze w porcie?
- Blisko. Całość odbędzie w sali
Merkurego.
- To ten nowy hotel?
- Tak. Chuj wymyślił sobie, że z
portu poleci do hotelu i wypłynie tego samego dnia. Wcale nie jest to
podejrzane.
- Od razu tam „chuj".
Ekscentryk. Biznesowa ekstrawagancja, trzeba mu przyznać.
- Nie znasz go.
- A czemu mam go poznać?
- Właśnie dlatego, że Cię nie zna.
Nie można cię ze mną powiązać. Weźmiesz udział w licytacji w moim imieniu.
Oczywiście nieoficjalnie. Zanim on tu dopłynie, wprowadzimy z moimi chłopakami
na scenę jakiegoś nowego, zmyślonego gracza z wybrzeża i właśnie jego będziesz reprezentował.
Przebijesz ofertę, zgarniesz zabawki i przekażesz je mnie. Cała sprawa ma dla
mnie też wymiar czysto ambicjonalny.
- To wszystko brzmi kretyńsko.
Nieważne. Skoro już jesteśmy przy twoich ludziach... Czemu nie poślesz któregoś z nich?
- Chociażby dlatego, że ci ufam. W
zasadzie tylko tobie. Jeśli miałbym być całkiem szczery, to każdy z moich ludzi
spierdoliłby na Kajmany zaraz po otrzymaniu walizki. Ty się tak nie zachowasz.
Może to zabrzmi brutalnie, ale nie zachowasz się tak między innymi dlatego, że
zwyczajnie nie wiedziałbyś co zrobić z takim towarem. Jesteś świeży w branży.
Oni nie są i każdy dorabia trochę na boku. Mają kontakty. Są branże, w których
lojalność to domena naiwniaków.
- Dziękuję za komplement. Zastanowię
się nad tym.
- „Zastanowię się". Twoje
pokolenie się w kółko nad czymś zastanawia. Jeśli macie podjąć decyzję, trzeba
to na was wymusić. Przyparci do muru podejmujecie najbardziej asekuracyjną
decyzję. Należysz do przegranego pokolenia. Pokolenia, które było przegrane,
zanim jeszcze zaczęło grę. Walka o swoje, samoświadomość. To teraz chyba wśród
młodych ludzi kompletnie nie istnieje. Może byś, więc tak po prostu
zaryzykował?
- Wszystko brzmi logicznie, ale
obawiam się, że jedyną przyparta do muru osobą jesteś tutaj ty.
- Polemizowałbym, Skaucie.
- Ja też, ale teraz muszę się
niestety zająć czymś innym. Mój francuski przyjaciel na mnie czeka, a została
niecała godzina. Pozwolisz więc, że odwiozę Cię do domu a sam ruszę do
Dzielnicy Zachodniej?
- Naturalnie... - odpowiedział po
dłuższej chwili Lucjan.
Atakowani przez wiosenną aurę
znaleźliśmy się na podjeździe. Myślałem o Walterze, pieniądzach, propozycji
mojego towarzysza i Francji. Miałem mętlik w głowie, a całość rozważań
zlała się jeden w obelisk, porównywalnym z tym który stoi na paryskim Placu
Zgody. Kiedy odpalałem samochód, przypomniało mi się, że zostawiłem na
kuchennym stole połowę herbacianej atrapy, którą rano przygotował Lucjan. Obiecałem
sobie wieczorem ją dopić. Było to pierwsze błędne założenie tego dnia.
Autor: Damian Buczyński
Autor: Damian Buczyński