„Moja walka” – Moja też



Otóż okazuje się, że jakiś czas temu przeczytałam książkę, która jest: 

1. „Intensywna i pełna życia... nadzwyczajna” James Wood, „The New Yorker”.

2. „Precyzyjna i mocna” Leonetta Bentivoglio, „La Repubblica”.

3. „Prawdopodobnie najważniejszym literackim przedsięwzięciem naszych czasów” Rachel Cusk, „The Guardian”.

4. „Instant classic literatury norweskiej” Kåre Bulie, „Dagbladet”.

5. „Zwycięstwem literatury” Luigi Spagnol, „Affaritaliani” – moje ulubione.
(Cytaty zostały zaczerpnięte z okładki polskiego wydania)


Karl Ove
Czyżby? Szczerze mówiąc nie zrobiła ona na mnie większego wrażenia. Czytając podnieconych krytyków obwołujących Knausgårda nowym Marcelem Proustem, spodziewałam się wybuchu – książki (o, przepraszam… nie książki, tylko DZIEŁA), która powali mnie na kolana. Czytając opisy i recenzję nie myślałam o Prouście, ale o Klausie Kinskim i jego „Ja chcę miłości!”. Miało być bezkompromisowo, szokująco i szczerze do bólu. Jest natomiast nudno i banalnie. 

Po pierwsze, tytuł „Moja walka”... Przepraszam bardzo, ale jaka walka?! Jak słusznie zauważył recenzent Newsweeka (wydanie majowe, nie pamiętam autora niestety) książka dla uczciwości powinna nosić tytuł „Moje życie”. Po prostu, ponieważ tym jest ona naprawdę – dość monotonnym opisem bólu istnienia niejakiego Karla Ove Knausgårda . Oczywiście nie mam zamiaru robić nikomu wyrzutów za to, że jego żywot jest nudny i niewiele się w nim dzieje, ostatecznie tak wygląda życie 90% ludzkości – „zjadłem, obejrzałem, zasnąłem, wypiłem, zrobiłem etc.”. Dlaczego zatem opis robienia obiadu autorstwa norweskiego pisarza cierpiącego na permanentną twórczą impotencję (do czego sam się przyznaje, a ja mu wierzę) nagle zostaje podniesione do rangi objawienia współczesnej literatury? Ja nie wiem, pamiętam tylko, że na obiad był łosoś, kalafior, ziemniaki i piwo. 


Po drugie, niektóre uwagi autora. Po co? Weźmy choćby tę obserwację:

Mam walić konia?
Nie, do cholery, przecież tata umarł.
Umarł, umarł, tata umarł.
Umarł, umarł, tata umarł.

Voila! Oto próbka umiejętności wzbudzania kontrowersji według Karla Ove Knausgårda. Do tego często autor zapuszcza się w banalne dygresje dotyczące życia i śmierci. Papier jest bezlitosny i od razu wychwyci momenty, w których widać wymuszone sentencje i niezręczne uwagi. Jest ich w książce zdecydowanie za dużo, przez co czasami całe pokaźne fragmenty sprawiają wrażenie wymuszonych i nienaturalnych. Niepotrzebne zgrzyty i dysonanse. Na przykład: 

Bo człowiek jest jedynie formą wśród innych form, w których nieustannie wyraża się świat, nie tylko żywych, lecz również martwych, zapisanych na piasku, kamieniu, wodzie.

A z rzeczy pozytywnych? Ostatecznie książka ma ponad 500 stron, więc niemożliwością jest, żeby była do szpiku zła, prawda? 

Opis sprzątania domu po ojcu-alkoholiku. Niby oklepany motyw katharsis, a jednak w tym przypadku stanowi on najmocniejszą stronę „Mojej walki”. Dalej, tak drażniące niektórych recenzentów, wręcz chirurgiczne opisy najprostszych czynności – a od razu ostrzegam, że książka składa się w głównej mierze właśnie z dokładnych, precyzyjnych i powolnych obrazów gotowania, parzenia kawy, sprzątania toalet, wyrzucania śmieci etc. I wreszcie sist men ikke minst (zapraszam do słownika norwesko – polskiego) Karl Ove Knausgård pisze szczerze, bez ubarwiania i podejrzewam, że głównie za to dostał wszystkie międzynarodowe pochwały. Jeśli coś na jego drodze było zarzygane, zasikane, lepiące się od brudu, takie właśnie jest i w książce.  Jakże można takiej książki nie polecić. 

Warta przeczytania. Po co? Żeby poznać, dowiedzieć się, przemyśleć i skrytykować. I mieć otwartą furtkę dla kolejnych 5 tomów. 

autor: Katarzyna Papuga

 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera