Park Sztywnych cz. 4


Siedzieliśmy w salonie, przy długiej szklanej ławie. Nie przepadałem za nią. Była ciężka w czyszczeniu, a teraz dodatkowo lśniły na niej plamy rozlanego alkoholu. Lucjan rozsiadł się wygodnie w fotelu. Zawsze siedział prosto, nieważne ile wypił. Zagrzechotał lodem w szklance i zaczął:
- Właściwie, to mógłbym poprosić któregoś z chłopaków, żeby mnie odwiózł. Nie mam problemu ze znalezieniem ludzi winnych mi przysługę.
- Zdaje sobie z tego sprawę.
- Chciałem pogadać. Jest jedna sprawa. Taki tam interesik. Bardzo lukratywny. Spodoba ci się, daję słowo.
- Ja ci nie pomogę.
- Nie chcesz nawet posłuchać?
- Już teraz wiem jak to się dla mnie skończy. Ktoś rąbnie mnie szpadlem w twarz, bo zdaje się, że to numer jeden na liście rzeczy, którymi jeszcze mnie z twojego powodu nie bito.
Lucjan wziął długi łyk ze szklanki.  
- Wiem jak to wygląda...
- Nie jestem pewien, czy potrafisz trzeźwo oceniać fakty. Nie sądzę też by określenie "trzeźwo" było teraz na miejscu.
- Racja. Przepraszam.
- Ależ nie ma potrzeby! Wyrzuciłeś faceta z jadącego samochodu. Najgorsze jest to, że wcale by mnie to nie zdziwiło, gdyby ten samochód nie był mój. Nie wiem, mogłeś jakoś uprzedzić. Cokolwiek.
- Ten chuj źle mnie obciął...
- Nie o to pytałem. Skup się, Lucjan. Jak za starych czasów, kiedy udało nam się ukraść koparkę z placu budowy nowego ratusza, bo tak skutecznie udawałeś inżyniera przed budowlańcami.
Lucjan wyszczerzył zęby, ale szybko znów się zasępił. Miewał dobre pomysły. Czasami. Właściwie to rzadko. Zawsze jednak jakoś się wywijał i wychodził na plus. Zazdrościłem mu.
- Popatrz na mnie. Mam 53 lat. Jak miałem 23...
- Twoim uzasadnieniem ostatniego wybryku jest wiek?
- Nie udawaj ignoranta i mi nie przerywaj. Byłeś kiedyś w stadninie mojego dziadka? 
- Nie, ale coś tam słyszałem. 
- Nieważne. Hodowla była znana w okolicy. Uczyłem się jazdy konnej równolegle z chodzeniem. Zauważyłem wtedy jedną rzecz. Jest masa gatunków koni, znajdziesz najprzeróżniejsze. Gdy przychodzi jednak co do czego, są jednak dwa rodzaje tych zwierząt. Te, które biegają w gonitwach i te, które ciągną wozy. Jak zaprzęgniesz wyścigowego konia do wozu, to gorzej jakbyś go zabił. Bo tak naprawdę to go zabijesz. Będzie ruszał nogami, skakał i jadł, ale zawsze, do kurwy nędzy, będzie tęsknił za torem. 
Teraz to ja wziąłem długi łyk.
- Tęsknisz za młodością?
- Można różnie ją przeżyć. Tęsknię za swoją młodością.
Przez chwilę piliśmy w milczeniu.
- Twój ojciec zawsze potrafił na mnie wpłynąć. Nie robiłem przy nim tylu głupot. Od tego wypadku...
- Nie chcę o tym rozmawiać. Wystarczy, że dom przypomina mi o rodzicach. Zastanawiam się czy go nie opchnąć.
- Nie wolno ci tego zrobić.
- Nie chcę o tym rozmawiać, powiedziałem.
- Sam zacząłeś, Skaucie!
Skończyliśmy ten temat i piliśmy w milczeniu. Tym razem już zapasy z mojego barku, bo zakupiona w "Jedynej" butelka skończyła się dawno temu. Miałem wrażenie, że od mojej wizyty w klinice uzależnień minęły lata. Maurice pewnie nadal dzielnie obserwuje dom Waltera. Irytowało mnie, że senność nadal nie przychodziła, ale ponieważ zaczynała się wiosna, przynajmniej dłużej oglądał będę słońce. Lucjan gapił się na obrazy widoczne w korytarzu. Bez większego zainteresowania.
- No a to zlecenie?
- Jakie zlecenie? - zanim dokończyłem swoje pytanie, przypomniałem sobie o co chodzi. Poczekałem jednak, aż padnie odpowiedź. W głowie mi szumiało a ten brak senności przybijał.
- W "Jedynej" wspominałeś o tym, że wyjaśnisz mi nad czym teraz pracujesz. Jakieś poszukiwania.
- O, tak. Wielkie poszukiwania. Trochę mniejsza skala niż w przypadku straconego czasu, ale nadal duże. Męczymy się z tym od tygodnia. Nie podają też magdalenek, więc chyba rzucę to w cholerę.
- Mów konkretniej, dzieciaku.
- Nie dysponujemy niczym prócz kilku faktów zebranych do kupy i skleconej przez nas wersji wydarzeń. Dość łatwiej do podważenia wersji, warto nadmienić. Idąc po kolei- fakty.  Jakiś miesiąc temu pewien dobrze prosperujący broker wyjeżdża sobie w interesach. Zakładam, że biegał szybciej niż konkurencyjne szczury, więc szef wysłał go do jakiegoś azjatyckiego kurortu na dopilnowanie przebiegu transakcji, wszystko w ramach poklepania szczura po główce... - zrobiłem w tym miejscu krótką pauzę.- Zmyślam z tym azjatyckim kurortem, nie mam pojęcia gdzie pojechał.   
-  Azjatyckiego kurortu? Poważnie? Mało lotny żart.
- Najpierw chciałem wspomnieć o Hongkongu, żeby dodać trochę prestiżu naszemu brokerowi. Wiesz, że nadal mają tam ruch lewostronny?
- Jak to nadal?
- Mniejsza. Facet wraca z wyjazdu. Tutaj pojawia się problem. Nasz broker ma apartament w centrum, najnowszego Jaguara, działkę za miastem, kilka sztabek złota w depozycie oraz narzeczoną. Mówiłem, wyliczając rzeczy na palcach lewej dłoni. Sztabki złota wymyśliłem, ale biorąc pod uwagę, że Lucjan był teraz bardziej skupiony na doliczeniu do pięciu niż słuchaniu wyliczanki- raczej nie będzie czepiał się szczegółów. Obserwowałem chwilę jak się wysila a płynąca z tego satysfakcja stanowiła pewną rekompensatę, za wyrzucenie z mojego jadącego samochodu biednego Turleja.
- Jak myślisz, czego brakowało po powrocie? - zapytałem w końcu litościwie.
- Samochodu.
- Jeśli bawisz się w tę grę, to liczyłem, że wymienisz działkę za miastem.
- Dobrze, brakuje w takim razie narzeczonej. Co w tym dziwnego?
- Okoliczności. Dziewczyna znika. Rozpływa się w powietrzu. Wszystkie rzeczy są na swoich miejscach- nawet słoiki z przetworami, które wspólnie robili przed jego wyjazdem. Drobny szczegół- nasz dzielny broker nazywa się Edgar Hollis. Spokojnie, teraz będzie już z górki. Hollis, który zawsze nosi prążkowane garnitury, jest zaniepokojony. Szuka po szpitalach, aresztach, zakonach aż w końcu próbuje się skontaktować ze znajomymi, co nie jest łatwe. Dziewczyna nie jest stąd. Zgłasza sprawę na policję, ta rozkłada ręce. Co dzieje się dalej?
- Pan paskowane garnitury zgłasza się do was.
- Prążkowane, nie paskowane. Poza tym nic z tych rzeczy. Facet jeszcze tego nie robi. Mija tydzień bezowocnych poszukiwań a Hollis jest coraz bardziej zrozpaczony, bierze wolne i zwalnia w wyścigu szczurów. Zwalnia konkretnie, wskazówka spada na 110 zamiast poprzednich 130 km/h. Docieramy do przełomu.  Broker wraca zmęczony do domu po kolejnym dniu poszukiwań i okazuje się, że ktoś się włamał do jego apartamentu. Skup się teraz, padnie kolejne pytanie - co mu ukradziono? Tylko jedną rzecz. Podpowiem, że właśnie na nią spoglądam. - skończyłem monolog i popatrzyłem wymownie na wiszące za nami obrazy.
- Garnitury, takie paskowane.
Lucjan mamrotał a ja kolejny raz zastanawiałem się co jest ze mną nie tak- zamiast zastanawiać się nad sensem wykładania meandrów zlecenia pijanemu Lucjanowi, bardziej ciekawiło mnie jak wyglądają paskowane garnitury. Odgoniłem te myśli.
- Hollis zgłosił się do nas jakieś 8 dni temu. Od 7 szukamy zaginionej. - wypowiedź kierowałem już głównie do siebie. - Chodź, Lucjan. Zaprowadzę Cię do pokoju gościnnego.
Dochodziła trzecia w nocy. Położyłem Lucjana na kanapie w przedpokoju a sam wyszedłem na taras. Pachniało wiosną a ja znów pomyślałem o rodzicach.

autor: Damian Buczyński 


 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera