Przyjechał
tu ostatnio jeszcze z boysbandem ‘N Sync w 1997 roku. 17 lat temu!
Był to inny Justin, inna muzyka i inna, legendarna (na makaron)
fryzura. Teraz amerykański gwiazdor dojrzał wizerunkowo i
muzycznie. Jest już młodszym panem, ubierającym się w garnitury i
grającym z bandem muzyków z The Tennessee Kids. Timberlake wciąż
pozostaje na pierwszym planie, ale instrumentaliści nie ustępują
mu kroku, a momentami wkraczają nawet w miejsce solisty. Na
wtorkowym koncercie mogliśmy, oprócz popisów JT,
podziwiać niejedną, gitarową solówkę.
Powodem przyjazdu do Polski stała się premiera najnowszego krążka The 20/20 Experience i promująca go trasa koncertowa. Ci, którzy wybrali się do sklepów, aby zakupić najnowszy album Timberlake’a z pewnością poczuli się skonfundowani, gdy zobaczyli dwa opakowania zamiast jednego. Album to nawet nie wydawnictwo dwupłytowe, to dwa oddzielne opakowania i dwie oddzielne ceny! Oczywiście, aby mieć wszystkie single, trzeba zakupić oba krążki… Ale tyle o współczesnym marketingu! Wracajmy do samego koncertu.
Na
stadionie
Początkowy
sceptycyzm, co do zrezygnowania z regularnego supportu w postaci
zespołu na żywo, na rzecz DJa, szybko ustąpił. Freestyle Steve
rozgrzał publikę wyborem największy hitów, znanych z obecnych
playlist radiostacji, jak i tych trochę starszych, ale wciąż
pamiętanych przez wszystkie grupy wiekowe reprezentowane na
koncercie (15-50 lat). Po secie DJskim, rozpoczęło się oczekiwanie
na gwiazdę wieczoru. Złośliwość rzeczy martwych zdecydowała o
15minutowym spóźnieniu – konieczna była wymiana jednego z
reflektorów nad sceną, z czym bardzo sprawnie sobie poradzono. I
zaczęło się!
Utwór
Pusher Love Girl tak, jak otwiera najnowszą płytę, otworzył i
pierwszy solowy koncert Justina Timberlake’a w Polsce. Trzeba
przyznać, że piosenka ta brzmi na żywo znakomicie. Z pewnością
każdy, kto usłyszał jej koncertowe wykonanie, powróci do początku
albumu i kilka razy go zapętli. Wraz z kolejnymi utworami rozpoczął się
wielki ukłon w stronę polskiej publiczności. Setlista była
pogodzeniem dawnych i znanych, z nowymi utworami artysty. Nikt nie
może zatem narzekać, chociaż… szkoda, że zabrakło cudownego
Strawberry Bubblegum z The 20/20 Experience. Oprócz gorących owacji
i zagłuszających męską część publiczności kobiecych gardeł,
Justin mógł liczyć na niespodziankę przygotowaną przez
organizatora koncertu oraz fanclub artysty. Wszystkim obecnym na
stadionie rozdano serduszka, które na trzecim utworze skierowano w
stronę sceny. Artysta nie pozostał dłużny nawiązując kontakt z
publiką, czego efektem m.in. było odśpiewanie „Happy Birthday”
dla jednej z uczestniczek koncertu stojącej w tłumie, przez ponad
40 tys. osób w tym również Justina.
Organizacja
Justin
Timberlake w Polsce to widowisko na najwyższym poziomie:
instrumentalnie, wokalnie, tanecznie, organizacyjnie. Warszawa może
brać przykład z Gdańska jeśli chodzi o obsługę komunikacyjną
stadionu. To, co dzieje się pod Stadionem Narodowym po każdej z
imprez, wygląda jak korek dziesięciolecia na zjeździe z autostrady
A1. Setki samochodów, a każdy z nich próbujący wyjechać w inną
stronę… Na PGE Arenie, każdy z wchodzących na teren imprezy
dostał mapkę oraz informator koncertowy, a po imprezie było się
podawanym wręcz z rąk do rąk przez służby porządkowe, prosto do
wagonu Szybkiej Kolejki Miejskiej.
Trudno
przyczepić się organizatorów o jakąś wielką wtopę, ale zawsze
można się postarać! Przed koncertem doszukaliśmy się
informacji, jakoby z powodu dużego zainteresowania biletami,
zdecydowano się przesunąć scenę bliżej końca murawy, tworząc
więcej miejsca na płycie, jak i na trybunach bocznych. Jeśli
rzeczywiście miało to miejsce, było to widoczne! Jeśli się nie
wydarzyło… też było widoczne! Osoby ze słabym wzrokiem mogły
się tylko domyślać, że na scenie stoi Justin Timberlake. Małe
telebimy, a do tego wysoka reżyserka stojąca pośrodku płyty
sprawiły, że narzekać na widoczność mogły zarówno osoby z
dołu, jak i z trybun. Niemniej o scenie i jej ustawieniu zawsze
decydują ridery techniczne artystów, także organizatora możemy w
połowie usprawiedliwić! No, może nawet więcej niż w połowie.
A
już niedługo…
Niedługo
niczego się niestety nie doczekamy! Na najnowszą płytę Justina
Timberlake’a czekano 7 lat, kolejna przyjdzie chyba już bliżej
40stki arysty (obecnie 33letniego). Fanom JT pozostaje wypatrywać
nowych koprodukcji Justina, a fankom i fanom dobrej muzyki, koncertów
innych niż Justin pięknych i młodych. My osobiście czekamy na
Bruno Marsa!
autorzy:
Patrycja Góra, Michał Jóźwiak