Nick
Cave całkiem niedawno postanowił odrodzić na nowo Bad Seeds i
ruszyć w trasę (jak sam twierdzi – żeby odpocząć od swoich
dzieci). I bardzo dobrze. Bo mimo wkraczania w wiek dinozaurów
muzyki może bez problemu konkurować (i wygrać!) z dużo młodszymi
performerami. Czwartego
listopada dał koncert w Heineken Music Hall w Amsterdamie.
Jako
support wystąpiła Shilpa Ray, której show był bardzo ciekawy,
aczkolwiek jej intymna muzyka według mnie bardziej sprawdziłaby się
w ciasnym klubie niż wielkiej koncertowej hali. The Bad Seeds
zaczęli spokojnie, od utworów z najnowszego „Push the Sky Away”.
Jednak spokój nie utrzymał się zbyt długo podczas tego koncertu.
Dosłownie
za chwilę Cave już znajdował się na barierkach i wchodził w
bliskie interakcje z publicznością jednocześnie zdzierając
gardło. Za chwilę przeskakiwał na drugą stronę sceny wykonując
po drodze serię elementów choreograficznych, których nie
powstydziłby się żaden frontman. Nie przeszkodził mu nawet upadek
z jednego z podestów, czy też ciągłe problemy z kablem od
mikrofonu. Nick Cave (oraz większość jego zespołu, jak na
przykład rzucający smyczkami niczym w transie Warren Ellis) to po
prostu sceniczna bestia, której ekspresja jest po prostu nie do
przebicia. I na pewno wie jak uszczęśliwić fanów – czy to
wdając się z nimi w żartobliwe dialogi, czy to wchodząc w
interakcje podczas odtwarzania utworów (wplatanie w utwory
fragmentów o „cholernych Iphone’ach” czy też uwodzenie
dziewcząt to tylko niektóre z elementów).
Setlista,
jak na większości trasy zbudowana była na zasadzie – po trochu z
każdego okresu grania The Bad Seeds plus promowanie „Push the Sky
Away”. Oczywiście każdy ma swoje ulubione utwory zespołu, stąd
co chwila z sali dało się słyszeć wykrzykiwanie kolejnych
tytułów. Cave jednak szybko ostudził te emocje, mówiąc że „Mamy
ponad 200 kawałków, a możemy zagrać tylko około 14, więc
musicie się na to przygotować”. Kawałków zagrali ostatecznie 22
znacznie wydłużając koncert i zmieniając mocno pierwotną
setlistę. Oprócz oczywistych hiciorów (takich jak „Tupelo”,
„Red Right Hand”, „Into My Arms”, „Papa Won’t Leave You,
Henry”) Bad Seeds odtworzyli również takie perełki jak „God Is
in the House” czy „Watching Alice” (przy którym to utworze
Nick Cave zażartował, że tak starego numeru nie zna chyba nawet
ich obecny gitarzysta) oraz zupełnie nowy utwór „Give Us A Kiss”,
który może zapowiadać tylko jedno – kolejny album i kolejną
genialną trasę koncertową. Jak można się więc domyślić było
mnóstwo momentów ociekających agresywną energią, ale też sporo
tych bardziej melancholijnych.
Muzycznie
nie można się przyczepić praktycznie do niczego. Wszystko
wybrzmiało tak jak miało wybrzmieć, a niektóre kawałki (jak
„Jubilee Street” czy „Stagger Lee”) zostały uzupełnione o
nowe brzmienia nieznane z albumów. Głos Cave’a nadal jest mocny i
czysty, choć nieraz zwraca się w kierunku melodeklamacji bardziej
niż na płytach. Ale to absolutnie nie przeszkadza w odbiorze
mistrzowskiego show, które jest serwowane publiczności na każdym
koncercie (warto zaznaczyć, że bilety na obecną trasę zostały
niemal całkowicie wyprzedane jeszcze długo przed terminami
koncertów). Złożoność dźwięku i instrumentów, uwodzicielski i
głęboki, mocny wokal oraz teatralność tworzą produkt idealny.
Takich koncertów po prostu się nie zapomina.
Nam,
fanom talentu Cave’a z Polski, pozostaje tylko jedno – liczyć na
to, że na następnej trasie nie ominie naszej nadwiślańskiej
krainy, tak jak to uczynił tym razem.
autor: Martyna
Nowosielska