Kurz po 31 Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze, już dawno zdążył opaść. Kalejdoskop ośmiu teatrów z Polski i Europy dostarczył jeleniogórskiej widowni wrażeń z każdej części skali – było dobrze, ale nie zabrakło i wtop.
Dzień Polski
Lejący się z nieba ukrop i 37 stopni w cieniu nie zniechęciły widowni
do zjawienia się na rynku w stolicy Karkonoszy. Ba! Chętnych do
zobaczenia teatrów było nawet więcej niż podczas warszawskiej Sztuki
Ulicy. Jeśli chodzi o wrażenia artystyczne, to 3 sierpnia, po obejrzeniu
3 spektakli ze stawki czterech, zakończył się wynikiem 2:1. Wygrały
pozytywy.
Na plus należy zapisać dwa przedstawienia, tj. Kucharz na ostro Teatru Formy z Wrocławia oraz Thermidor roku 143 Miejskiego
Teatru Miniatura z Gdańska. Pierwsze z nich to humorystyczna opowieść
mimów o manewrach wojskowych pod Legnicą, kilkadziesiąt lat temu. W
kuchni polowej spotykają się trzej kucharze: Polak, Rosjanin i Niemiec,
do których dołącza Czechosłowacka sanitariuszka. Ścierają się cztery
temperamenty oraz 3 wizje grochówki: radziecka, ludowa i demokratyczna.
Bardzo łatwo poddajemy się tej historycznej zabawie zabarwionej nutą
nostalgii za czasami, których połowa widowni już nie pamięta. Przy
grochówce okraszonej melodiami z dawnych lat, nie zginie żadne prosię,
co nie oznacza, że będzie ona niesmaczna – nikt nie chce przecież
podzielić losu poprzedniego kucharza.
Thermidor roku 143, to
powrót Lecha Raczaka, legendy Teatru Ósmego Dnia, do Jeleniej Góry.
Przenosimy się do Wolnego Miasta Gdańska, roku 1935. W morfinicznych
wizjach Stanisławy Przybyszewskiej spotykają się tam dwa światy –
rzeczywistość trzydziestolecia i rosnących wpływów nazistów, jak i
realia Francji rewolucyjnej. Bardzo dobra rzecz o polityce, kulisach
państwowości, niepewności okresu zawirowania. Mieszkańcy Wolnego Miasta
zawieszeni w próżni, będący w oku otaczającego ich cyklonu, tak samo
mało pewni swej przyszłości, co wodzowie rewolucji, których zmieniające
się okoliczności mogą w jednej chwili wyrzucić poza nawias. Pytanie
tylko spektakl o tak statycznej formie i z tak długimi monologami nadaje
się do końca na plener? W takim kształcie z pewnością mógłby zostać
przeniesiony na scenę.
Blisko 30 minut kazał na siebie czekać Teatr Mariana Bednarka z
Rybnika. Zniecierpliwiona publiczność nie zobaczyła jednak arcydzieła, a
bełkotliwe przedstawienie o procesie twórczym. Ruch latających w jedną i
drugą stronę płóciennych prostokątów (nie kwadratów), przerywany był
śmiechem lub powtarzanym do znudzenia słowem wyrwanym z kontekstu.
Widoczne odniesienia do Kantora, którymi sam teatr się szczyci,
wyglądają bardziej jak niezrozumienie formuły i robienie czegoś na siłę.
Ballada o Kwadracie, jak czytamy w opisie spektaklu, to „ukryta
(a może jednak nie całkiem – gdy spojrzymy głębiej w historię sztuki)
rozmowa z Kazimierzem Malewiczem”. Przedstawienie to streszczą chyba
najlepiej słowa „a może jednak nie całkiem” lub jakże celny komentarz
kilkuletniego Kajtka, który na powtarzane przez aktora słowo „jako”,
odpowiedział w końcu „byle jako”, ujmując chyba to, co wszyscy mieli na
myśli. „Król jest nagi”.
Dzień Międzynarodowy
W tym roku do Karkonoszy przybyły 3 ekipy zagraniczne: Bash Street
Theatre Company z Wielkiej Brytanii, Teatr InZehst z Białorusi i Teatr
Woskresinnia z Ukrainy. Drugiego dnia starała się im przeszkodzić
pogoda, ale poza małymi wpadkami technicznymi jej starania spełzły na
niczym. Trzy równe spektakle i dla każdego coś dobrego – tak można
podsumować niedzielę 4 sierpnia.
Bash Street Theatre Company przyjechał do Jeleniej Góry z przedstawieniem The Strongman,
utrzymanym w estetyce filmu niemego z lat 20-tych. Scenografię
zdominowała czerń i biel, niczym na taśmie filmowej, a mimom towarzyszył
akompaniament pianina – dokładnie tak, jak przed wiekiem w sali
kinowej. The Strongman to spektakl dla całej rodziny. Czarne i
białe charaktery, wzruszająca historia z happyendem oraz dobrze znane
slapstickowe gagi rodem z twórczości Charliego Chaplina i Bustera
Keatona. Wszystko perfekcyjnie wykonane i wciąż poruszające publikę, a
najbardziej dzieci.
Kolejny spektakl na jeleniogórskiej liście, to Ostatnie szaty Króla Teatru InZehst
Slavy Inozemceva. Choć przedstawienie jest metaforą sytuacji
politycznej we współczesnej Białorusi, stara się być jednak możliwie
wyabstrahowane. I dobrze. Dzięki temu obserwujemy uniwersalny komentarz,
który nie traci na aktualności w kontekście wielu innych miejsc na
świecie. Władza pisana manipulacją faktami i wysiłkiem rozbudowanych sił
specjalnych, mających cały kraj na oku. Władca, który pochwala tłum i
masy. Udany zabieg wciągnięcia w grę publiczności, która bezrefleksyjnie
zaczyna machać rozdanymi wcześniej chorągiewkami i transparentem. Jak
jednak się to skończy? I czy ludzie nie odwrócą się od niegdysiejszego
„króla”? Widowisko wzbogacone jak zwykle u Inozemceva o elementy butoh,
ucierpiało odrobinę od strony pirotechnicznej z powodu deszczu.
Teatr Woskresinnia z Ukrainy przygotował na występ w Jeleniej Górze biblijną opowieść o Hiobie. Hiob,
to nienaganny plenerowy spektakl, ze wszystkimi elementami, z którymi
kojarzy się nam teatr uliczny. Dużo pirotechniki i dużo osób – to
sygnatura ukraińskiego teatru. Co jednak kryje się pod przykrywką ogni,
świec dymnych i szczudeł? Mogłoby się kryć troszeczkę więcej, bo Hiob to
przełożenie niemal jeden do jednego biblijnej opowieści. Nic nowego nie
zobaczymy, chyba, że nie widziało się wcześniej teatru ulicznego.
autor: Michał Jóźwiak