Z otwartą przyłbicą

Relacja z koncertu Mykki Blanco w BASENie, 11.11.2014 r.


11 listopada. Co roku w stolicy dzień niebezpieczny. Zazwyczaj chowam się w zaciszu swojego domu i obserwuję przebieg niszczenia Warszawy na ekranie telewizora. Tym razem jednak postanowiłam udać się na koncert Mykki Blanco w klubie BASEN.

autor: Martyna Nowosielska
Wiele miesięcy wcześniej, klikając na Facebooku „wezmę udział”, nie odczuwałam strachu. Trasa marszu nie przebiega obok, zresztą który chuligan wie o kimś takim jak Mykki Blanco – czarnoskórym transwestycie reprezentującym nurt zwany queer hip hopem. Jednakowoż o istnieniu alternatywnego rapera opinii publicznej postanowili przypomnieć dziennikearze z portali internetowych takich jak chociażby Na Temat. Strach wzrósł – bo jeśli wcześniej nikt o Blanco nie wiedział, to teraz zamieszkami straszą ogólnopolskie media. Postanowiłam się jednak nie dać zastraszyć i na koncert się udać. I słusznie – nie było co się bać.

Przed wejściem do BASENu natknęłam się na policyjny samochód, ale poza tym wokół panowała cisza jak makiem zasiał. W środku zaś powoli rozkręcała się impreza. Koncert supportowała polska grupa Małe Miasta. Osobiście skojarzyła mi się z prezentującym się niedawno na OFF Festivalu zespołem Dirty Beaches – elektronika + gitara, klimatyczny beat. Jednak ten występ był dużo bardziej optymistyczny, nieco ocierający się o dyskotekową stylistykę, daleki od mrocznych dźwięków kolegów z zagranicy. Teksty o „bananie”, „małych miastach” i tym, że „wszyscy jesteśmy fryzjerami” nieco rozruszały małą, póki co, grupkę widzów.

autor: Martyna Nowosielska
Jako drugi na scenie pojawił się współpracujący z Mykki Blanco, Gobby. Zaprezentował wprowadzające w klimat, rytmiczne perkusyjne show. Pod koniec pozwolił sobie na dziką improwizację, która nadała ton temu nadzwyczajnemu wieczorowi. Z pierwszego rzędu obserwował go sam Mykki już w stroju scenicznym – białej, koronkowej sukience i blond peruce.

autor: Martyna Nowosielska
Po małym przemeblowaniu rozpoczął się show głównej gwiazdy. Mykki (jako że właściwie jest to alter-ego artysty, pod którym tworzy, będę o nim pisać w formie żeńskiej) zaczęła od rapowania, ale za chwilę odniosła się do tego, co działo się w Warszawie. „Słyszałam, że macie dziś Dzień Niepodległości. Podobno w kraju protestują anarchiści i nacjonaliści. Jak się czujecie Warszawo?” - zapytała prowokacyjnie.

Koncert długo nie pozostał na scenie. Mykki wykonała skok między publiczność i nakazując ludziom stworzyć wokół siebie koło zrobiła sobie przestrzeń do plemiennych tańców. Podczas ich prezentowania obserwowaliśmy nie tylko doskonały rap w połączeniu z szalonymi beatami, ale również postępującą dekonstrukcję wizerunku scenicznego. Tarzając się po ziemi, tańcząc i skacząc, a przede wszystkim ładując do mikrofonu słowa z prędkością karabinu maszynowego Mykki najpierw pozbyła się górnej części kiecki, następnie peruki, a na końcu również dolnej części stroju, pozostając w slipkach z nadrukiem odbitych dłoni na pośladkach. Praktycznie cały koncert odbył się między ludźmi, którzy coraz bardziej zbliżali się do artystki. Wtedy Mykki sięgnęła do sceny po statyw do mikrofonu, który posłużył jako broń. „Warsaw! Get the fuck back!” usłyszeliśmy i wszyscy posłusznie odsunęli się, dając gwieździe pole do popisu. 

Tak agresywne stwierdzenia były przeplatane zalotnymi zwrotami w stylu „I think I am the prettiest girl in the room!”. Było to show kontrastów – agresji i flirtu, bycia glamour i upadlania się (udawanie kota z peruką w zębach), stereotypowej kobiecości i stereotypowej męskości. 

Punkt kulminacyjny nastąpił, kiedy pozbawiona ubrania i peruki Mykki wróciła na scenę, gdzie dokonywała między innymi symulowanej masturbacji mikrofonem oraz na koniec stanęła ze statywem nad głową w błysku światła, prezentując dumnie swoje dwumetrowe, całkiem nieźle wyrzeźbione ciało. Nastąpiło jeszcze jedno odwołanie do „riots” w mieście i oblanie publiczności wodą, a na koniec Mykki, już prywatnie (więc jako mężczyzna) zszedł ze sceny i fotografował się z każdym chętnym oraz poświęcał się rozmowom z fanami.


Jednak najważniejsza w tym koncercie była atmosfera przyjaźni, wspólnoty i wyzwolenia. Wszyscy wspólnie, razem z Blanco, uczestniczyli w szaleńczym i radosnym tańcu, który niejako stanowił przeciwwagę do tego, co wcześniej działo się na zewnątrz. Z przyjemnością było patrzeć na wesołą jedność, zrozumienie i akceptację inności. Atmosfera była bardzo intymna, a artysta nie wywyższał się ponad fanów. Udowodnił to choćby prosząc w przerwie występu o piwo. Kiedy przez dłuższy czas nikt się nie zgłaszał, żartobliwie rzucił „What are you guys? Straight edge?”. Przebieg całego koncertu na płycie BASENu, nie zaś na scenie, pozwolił na swojego rodzaju unię, która pozwoliła na chwilę zapomnieć o corocznej nienawistnej demolce.

autor: Martyna Nowosielska
Na zewnątrz wyszłam radosna i spokojna. Policjanci w samochodzie umierali z nudów. Na szczęście wygląda na to, że chuligani naprawdę nie znają się na muzyce mocno alternatywnej.

autor: Martyna Nowosielska

 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera