Każdy z nas
posiada swoich ulubionych bohaterów literackich, filmowych i teatralnych. Wśród
moich wzorców często odwołuję się do ról Romana Wilhelmiego w serialu Alternatywy 4 w reżyserii Stanisława
Barei, gdzie stworzył niezapomnianą kreację gospodarza domu Anioła oraz
wielkiej, mistrzowskiej, tytułowej roli w sadze Kariera Nikodema Dyzmy na podstawie powieści Tadeusza
Dołęgi-Mostowicza. Karierowicz i cwaniak, mistrz konfabulacji i irytujący
niewykształcony cynik, stał się symbolem odłamu klasy politycznej
dwudziestolecia międzywojennego. Satyra o tyle bolesna, gdyż obóz rządzący
wpadł we wściekłość gdyż jak w zwierciadle zobaczył jak tworzą się mityczne
kariery polityczne. Przez historyków zostały one nazwane „czwartą brygadą” – ludzi
nic nie znaczących, a tylko za sprawą ślepego losu i przypadku znaleźli się w
obozie władzy. Mistrzostwo książki i fantastyczne odwzorowanie realiów w
ekranizacji telewizyjnej znalazło wielu następców w kinematografii oraz w
teatrze. Ostatnio próbę podjął Wojciech Kościelniak w Teatrze Syrena w
Warszawie. Niestety widowisko nie wytrzymuje próby porównań z wcześniejszymi
dokonaniami w sztuce.
Od reżysera tej
klasy co Kościelniak, który jest pierwszoplanowym inscenizatorem teatru
muzycznego Polsce, o czym świadczą wielkie sukcesy w Teatrze Muzycznym w Gdyni,
Teatrze Capitol we Wrocławiu czy Teatrze Słowackiego w Krakowie, oczekiwałem
wielkiego, wspaniałego widowiska godnego szyku lat dwudziestych i trzydziestych
XX wieku. Wiele obiecywała również wcześniejsza inscenizacja Halo Szpicbródki na deskach Syreny,
która okazała się ciekawym spektaklem. Ale na nadziejach się skończyło…
Widz Kariery... otrzymuje wydmuszkę. Mozolnie
dopracowany tekst literacki, aż chyba zbyt wiernie odwzorowujący powieść, nie
pomaga w odbiorze a nawet powoduje, że przedstawienie momentami jest nudne i
monotonne. Brakuje w spektaklu rytmu i tempa. Muzyka pojawia się zdawkowo,
zamiast ilustrować akcję non-stop i nadawać ruchu i przyspieszenia. Inscenizator
traktuje materiał literacki, jako ukazanie losów człowieka niczym swoistej
wypożyczalni kostiumów z bogatego skarbca historii. Hasłem przewodnim staje się
przysłowie „Nie szata zdobi człowieka”, choć to właśnie frak i bilet na raut w
Hotelu Europejskim staje się wstępem do wielkiego świata władzy. I na tym można
poprzestać analizując przedstawienie, gdyż nie ma w nim wielkich scen
tanecznych, ciekawych rozwiązań inscenizacyjnych, a wiele pomysłów trąci
myszką. Kuriozalne jest wykorzystanie przestrzeni widowni do działań
aktorskich, gdy w tym samym czasie scena świeci pustką! Do mocnych stron należą
role kobiece – Mańka Anny Terpiłowksiej, Lala Marty Walesiak i Nina Emilii
Komarnickiej. Wszystkie trzy wykorzystują siłę talentu do stworzenia mini ról
dramatyczno-wokalnych. Muzyczne fragmenty Piotra Dziubka nie pozostają w pamięci,
gdyż jest ich niewiele, na uwagę zasługują sceny z knajpy i finał pierwszego
aktu.
fot. Krzysztof Bieliński, Teatr Syrena |
Na koniec dwa
słowa o Przemysławie Bluszczu w roli tytułowej. Niestety nie jest to rola dla
niego. Brakuje mu charyzmy, błysku w oku, który skupiłby uwagę widza. Pozostaje
małym bohaterem, bez ikry, zaangażowania i poświęcenia dla własnego bytu. Gdyby
tak wyglądał Dyzma to nie osiągnąłby sukcesu w dwudziestoleciu międzywojennym.
Smutny to wieczór
w Teatrze Syrena, wychodząc miałem poczucie, że brakuje w zespole wiary i zapału.
Niestety ten klimat udziela się publiczności, która sennie reaguje na akcję
sceniczną, a końcowe oklaski są krótkie i kurtuazyjne.
autor: Benjamin
Paschalski