Rozstania
i powroty dotyczą nie tylko par. Każdy z nas zna co najmniej jeden zespół,
który po pewnym czasie samodzielnych działań muzyków jednak stwierdzał, że
bardziej pasuje im wspólne granie. Powody rozstań i powrotów są różne – miłość,
zazdrość, pieniądze… O szczegółach w naszym zestawieniu!
SWANS – czyli
czyste szaleństwo
Multinsrumentalista
Michael Gira, lider powstałej w 1982 roku grupy Swans, ewidentnie nie mógł
pomieścić swojego talentu w ramach jednej grupy. Dlatego w 1996 roku podjął
decyzję o rozwiązaniu kapeli, która była jedną z niewielu, powstałych i
utrzymujących się na nowojorskiej scenie No Wave. Ich eksperymentalne,
post-rockowe brzmienie zmieniło oblicze muzyki, jednak Gira postanowił zająć
się solowymi projektami.
Swans, źródło: thequietus.com |
W
1996 grupa wydała ostatni, bardzo wysoko oceniany przez krytyków, album
„Soundtracks for the Blind”, a rok później kompilację dotychczasowych sukcesów
o wiele mówiącym tytule „Swans Are Dead”. Do tego dodano oczywiście światową
trasę pożegnalną oraz zapewnienie, że istnieje jeszcze wiele nagrań live
zespołu Swans, które są „spektakularne” i mogą zostać wydane w przyszłości.
Michael Gira stworzył wtedy projekt solowy „Angels of Light”, zaś jego koleżanka z
zespołu, Jarboe, również oddała się pracy w pojedynkę. Ponad 10 lat zajęło
uświadomienie sobie Michaelowi, że Swans mu jednak brakuje. W 2009 roku
napomknął o tym, że zespół można by reaktywować, a w 2010 strona MySpace
zespołu ze „SWANS” zamieniła się na „SWANS ARE NOT DEAD”. Aby pomóc sfinansować
nowy album lider wydał kolejny solowy krążek „I Am Not Insane” (Nie
zwariowałem, reaktywuję Swans – taki miał być przekaz) w swojej wytwórni Young
God Records. Dzięki temu powstał album „My Father Will Guide Me up a Rope to
the Sky” (bez Jarboe), a Swans ruszyli w wielką światową trasę (tym razem
„rezurekcyjną”), która została rozpisana na aż 18 miesięcy. Z tej iście
epickiej wyprawy powstało DVD, jakoby na dowód tego, że Łabędzie wciąż mają się
dobrze. Jego tytuł to „We Rose From Your Bed The Sun In Our Head”, a wydano go
dwa lata po „zmartwychwstaniu”, czyli w 2012 roku.
Mimo
braku jednego z kluczowych członków składu, zaawansowanego wieku i naprawdę
długiej przerwy, grupa nadal zachwyca niecodziennym brzmieniem. Między innymi
na najnowszym albumie „The Seer”, który przez wielu krytyków został okrzyknięty
najlepszą płytą zeszłego roku.
THE STOOGES –
czyli nam wiek nie przeszkadza
Jeszcze
dłuższą przerwę w graniu niż Swans miał inny legendarny zespół, prowadzone pod
wodzą Iggy’ego Popa The Stooges. Po niezbyt wielkim sukcesie komercyjnym oraz
licznych problemach z narkotykami, przez które zespół najpierw był wyrzucony
przez wytwórnię, a następnie sam Iggy Pop zniszczył się na tyle, że nie mógł
już pracować, działający od 1967 roku The Stooges rozpadli się w 1974 roku.
The Stooges, źródło: tonejoy.com |
W
czasie przerwy zmarł basista grupy, Dave Alexander. Sam Iggy postanowił poddać
się leczeniu odwykowemu i w 1976 roku rozpoczął pracę nad materiałem solowym,
przy pomocy kolegi po fachu (aczkolwiek oddalonego stylistycznie o lata świetlne)
Davida Bowiego. Wydał wtedy solowy album „The Idiot”, który, prawdopodobnie z
racji współpracy z Bowiem, różnił się brzmieniowo od wyjątkowo surowych nagrań
The Stooges, jak chociażby „Raw Power”. Bracia Asheton z zespołu utworzyli nową
kapelę, The New Order, która jednak błyskawicznie się rozleciała. Część
członków zespołu podczepiła się pod projekty innych muzyków, w tym Iggy’ego.
Dzięki sukcesowi „The Idiot” zdecydowano się wydać koncertowy album The
Stooges, sesje nagraniowe „Fun House” oraz zremasterowane „Raw Power”. Wtedy
najprawdopodobniej Iggy pomyślał – w takim razie dlaczego by nie powrócić do
wspólnego grania?
Zespół
wrócił po prawie 30 latach przerwy, w 2003 roku, do grania wspólnych koncertów.
To zaś zaprowadziło ich o krok dalej, do wydania w 2007 roku czwartego albumu
„The Weirdness”. Pop kontynuuje również całkiem udaną karierę solową, dodając
kolejne albumy do dyskografii, która już jest dwukrotnie większa niż
dyskografia The Stooges. Kiedy w 2009 roku na atak serca zmarł Ron Asheton, Iggy
zapowiedział ściągnięcie do kapeli byłego gitarzysty Jamesa Williamsona i
stwierdził, że „The Stooges umarło z Ronem, ale jest jeszcze Iggy & The
Stooges”. Od tamtej pory zespół koncertuje pod tą właśnie nazwą. I mimo tego,
że wszyscy członkowie kapeli, oprócz farbowanego Iggy’ego, prezentują na
koncertach kompletną siwiznę, widać że mają problemy z poruszaniem, a przy
każdym dzikim skoku Iggy’ego na scenie wszyscy widzowie modlą się, aby to w
ogóle przeżył (w końcu ma już 65 lat i organizm wyniszczony przez koncerty oraz
wszelakie groźne substancje) to ich występy nadal porywają zupełnie jak w
latach siedemdziesiątych.
autor:
Martyna Nowosielska