Do przeczytania i obejrzenia (kolejność dowolna)
Okres świąteczny dobiegł końca. Wiele książek zostało kupionych, opakowanych w papier z reniferem i podarowanych Bogu ducha winnym ludziom jako najprostszy – po kosmetykach – pomysł na bożonarodzeniowe prezenty. Ja też kupowałam książki. I teraz najlepsze: moja strategia poskutkowała tym, że de facto robiąc taki a nie inny prezent mojemu chłopakowi, zrobiłam go także i sobie. Ot, plusy mieszkania razem. Takim sposobem na naszą półkę trafiły: Brud Irvine’a Welsha, Wilk z Wallstreet Jordana Belforta oraz Brudny szmal Dennisa Lehane’a. W dzisiejszym tekście na warsztat biorę pozycję numer trzy. Zanim jednak o samej książce, poczynię pewną dygresję – kto mi zabroni.
Okres świąteczny dobiegł końca. Wiele książek zostało kupionych, opakowanych w papier z reniferem i podarowanych Bogu ducha winnym ludziom jako najprostszy – po kosmetykach – pomysł na bożonarodzeniowe prezenty. Ja też kupowałam książki. I teraz najlepsze: moja strategia poskutkowała tym, że de facto robiąc taki a nie inny prezent mojemu chłopakowi, zrobiłam go także i sobie. Ot, plusy mieszkania razem. Takim sposobem na naszą półkę trafiły: Brud Irvine’a Welsha, Wilk z Wallstreet Jordana Belforta oraz Brudny szmal Dennisa Lehane’a. W dzisiejszym tekście na warsztat biorę pozycję numer trzy. Zanim jednak o samej książce, poczynię pewną dygresję – kto mi zabroni.
Dennis Lehane ma szalone wręcz szczęście do filmowych adaptacji swoich książek. Po pamiętnej Rzece tajemnic oraz entuzjastycznie przyjętej Wyspie tajemnic przyszła pora na Brudny szmal (dobrze, że oryginalny tytuł książki The Drop nie został przetłumaczony na Bar tajemnic). I chociaż w „Littera nocet” pastwię się nad książkami – i mało kiedy coś mi się podoba – to tym razem chciałabym wyjątkowo w ramach wstępu zapiać z zachwytu nad ekranizacją Brudnego szmalu. Wynika to zapewne z faktu, że popełniłam grzech śmiertelny, czyli najpierw widziałam film, a potem przeczytałam książkę. Dzięki temu dokładnie wiem, jak wiele rzeczy w filmie mogło pójść fatalnie, gdyby nie genialne kreacje Toma Hardy’ego (mój osobisty guru niewerbalnej ekspresji i długiego, złowrogiego mierzenia wzrokiem), nieodżałowanego Jamesa Gandolfiniego, Noomi Rapace oraz Matthiasa Schoenaertsa. Zdecydowanie polecam ten film! I tyle. Chcecie więcej? Wiecie, co robić.
Wracając do książki...
Brudny szmal to historia barmana Boba, samotnika i dziwaka, który pracuje w barze kuzyna Marva, miejscu pełniącym także od czasu do czasu funkcję gangsterskiej „dziupli”, w którym mafia obraca swoim nielegalnym utargiem. Pewnego wieczoru wracając do domu, Bob znajduje w śmietniku skatowanego, półżywego szczeniaka i przy okazji nawiązuje znajomość z Nadią – dziewczyną z sąsiedztwa. Parę dni później dwóch uzbrojonych mężczyzn napada na bar kuzyna Marva i kradnie utarg. Oba wydarzenia rozpoczną ciąg zdarzeń, którego nie da się powstrzymać. Przeszłość upomni się o swoje prawa i zmusi bohaterów do zdecydowanego działania.
Generalną zasadą książek Lehane’a jest to, że nic nie jest tym, czym się początkowo wydaje. Dlatego też Bob wcale nie jest taki, jak go opisałam kilka linijek wyżej, pies nie jest bokserem, napad nie jest do końca napadem, a bar nie każdej nocy jest zwykłym barem, który tak w ogóle to nie należy do Marva, tylko do czeczeńskiej mafii. Każdy ma swoją tajemnicę, każdy coś ukrywa. Po raz kolejny Dennis Lehane – pionier poruszania niewygodnych wątków, z pedofilią wśród dostojników kościelnych na czele – zaprasza na wycieczkę po cienkiej granicy między zbrodnią i okrucieństwem a ciemną stroną ludzkiej duszy. Wszystko to w ponurej scenerii bostońskich barów, parkingów, zapuszczonych osiedli i zabytkowych kościołów.
Prowadzenie kilku przeplatających się wątków sprawia, że trudno się od tej książki oderwać. Intryga jest wciągająca, zwroty akcji zaskakujące, humor wisielczy (czyli najlepszy z możliwych), a bohaterowie niejednoznaczni. Czego chcieć więcej. Setnego wadzenia się z Bogiem, ojczyzną, historią? Toż to nudne jak flaki z olejem. Zamiast tego przeczytajcie książkę Lehane’a, bo to naprawdę porządny kawałek kryminału, który czyta się w parę godzin, łącznie z przerwą na obiad. Z czego zaręczam, że smak schaboszczaka na języku dawno minie, a satysfakcja z przeczytania Brudnego szmalu pozostanie.
Autor: Katarzyna Papuga