Nie wiem, który już raz próbuję napisać recenzję książki Jacka Hugo-Badera Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak i nie jestem zadowolona z efektu. Kasowałam już teksty wyważone, agresywne, dyletanckie, obiektywne, subiektywne i prześmiewcze. A w sumie należy odpowiedzieć sobie na dwa pytania. Podobała Ci się książka? Nie. Dlaczego? Moim zdaniem ten reportaż to jedno wielkie nieporozumienie.
Zacznijmy od tego, że utytułowany Jacek Hugo-Bader podniecił się
jak dziecko tym, że ma szansę opisania tak spektakularnej i rozbuchanej przez
media tragedii – z fatalnym skutkiem dla swojej książki. Mój Boże, po co to on nie
pojechał z Jackiem Berbeką w te góry. Zgłębiać naturę ludzką, pochodzić po
lodowcu, nakręcić film, przybić tablicę, wiersz zadeklamować, porobić zdjęcia,
zjeść jaka na obiad, doprowadzić do płaczu matkę zmarłego, a do szału – szefa
wyprawy. Słowem, cele miał różne, ale chyba żadnym z nich nie było
napisanie dobrego reportażu. Narracja Długiego filmu o miłości. Powrót na Broad Peak jest szarpana, przerywana fragmentami
scenariusza ostatecznie niezrealizowanego filmu (co za koszmar!), cytatami z
internetu na temat katastrofy na Broad Peaku, wywiadami z różnymi ludźmi. Wielki
kocioł rozmaitości, chaotyczny i bez sensu. Materiał na książkę był wyjątkowo
delikatny, przecież za całą aferą kryje się prawdziwy dramat zmarłych i ich
rodzin. Zatem z rosnącym zdziwieniem patrzyłam, jakim brakiem wyczucia popisuje
się Jacek Hugo-Bader. Jest nachalny, niezdrowo podekscytowany, niedelikatny.
Chyba nikt nie powiedział mu przed wyjazdem, że w tym wszystkim nie będzie
chodziło o Jacka Hugo-Badera. W
połączeniu z gburowatym Jackiem Berbeką jest to wybitnie ciężkostrawna mieszanka.
Nie ma między nimi chemii, nie jest to żadne love and hate relationship,
nic z tych rzeczy. Panuje niechęć, wrogość i niezrozumienie.
Po wydaniu książki – a jakże – rozpętało się polskie piekło, pełne zarzutów pod adresem obu stron. Jacek Berbeka oskarżał Hugo-Badera o brak szacunku i zrozumienia dla celu całej wyprawy, a także kłamstwa i manipulacje m.in. w sprawie Artura Hajzera. Z kolei Jacek Hugo-Bader narzekał na brak współpracy i ostracyzm, jakiemu został poddany przez współtowarzyszy podróży. I jak z tego miała wyjść dobra książka?
Fot. Jacek Hugo-Bader |
Dla tych, którzy nie pamiętają, przypomnę w skrócie, o
co chodziło na Broad Peaku: czterech dorosłych mężczyzn wspinało się na bardzo wysoką
górę, by w zimie być pierwszymi, którzy staną na jej czubku. Nie ma to żadnego
znaczenia dla rozwoju ludzkości, poprawy warunków życia ani nic w tym utylitarnym stylu. Jest
to występ indywidualny, łechtający próżność i obliczony na spektakularny efekt
(zamarznięte gluty do pasa i bordowe policzki też wliczają się w bilans momentu chwały).
Taka wycieczka odbywa się w warunkach, w których nic nie ma prawa żyć. Dwóch z nich
wróciło, dwóch zginęło. Zmarli zostali okrzyknięci bohaterami, a tych, co przeżyli,
oskarżono o zdradę. Rok później Jacek Hugo-Bader dołącza do wyprawy poszukiwawczej Jacka
Berbeki, który (w obecności dwóch innych himalaistów i rodziców oraz
narzeczonej jednego z zaginionych) idzie odnaleźć ciała zmarłych Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Pierwszego z nich nie udaje się znaleźć, a z wprawy powstaje książka, która nigdy nie
powinna zostać napisana.